XX Niedziela Zwykła – 18.08.2019r.

  1. W poniedziałek z racji 19. dnia miesiąca, po Mszy świętej o 18.00 Adoracja Wynagradzająca i nabożeństwo saletyńskie. 
  1. We wtorek wspomnienie św. Bernarda, opata i doktora Kościoła. 
  1. W środę wspomnienie św. Piusa X, papieża 
  1. W czwartek wspomnienie NMP Królowej. Po Mszy świętej o godz. 7.00 nabożeństwo ku czci św. Jana Pawła II.
  1. W sobotę święto św. Bartłomieja, apostoła.

Miłość wymagająca pomaga uniknąć grzechu cudzego

Pozorna sprzeczność

„Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął”. Słowa przed chwilą odczytane, brzmią jakby nie były fragmentem z Ewangelii. Wydawać by się mogło, że Jezus nie mógł tych słów wypowiedzieć. Dlaczego? Powód jest oczywisty. Jezus kojarzy się nam, ale nie tylko nam, także osobom niewierzącym, niechrześcijanom: z miłością, pokojem, wybaczeniem. Jezus przecież dał się wielokrotnie w Ewangeliach poznać jako osoba delikatna, wyrozumiała, współodczuwająca. A tu słyszymy takie słowa: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. (…) Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, lecz rozłam”. Paradoks. O co chodzi Chrystusowi? Przecież nie zmienił chyba On tak nagle swoich poglądów. Jego główne przesłanie, czyli miłość, miłość nawet wobec nieprzyjaciół nie zamieniła się zapewne tak nagle w przemoc i to przemoc wobec domowników: ojca, matki, dzieci. Wbrew temu, co by się mogło wydawać, nie istnieje sprzeczność między odczytanymi dziś słowami Chrystusa, a innymi Jego wypowiedziami zapisanymi w Ewangelii. Jezus zawsze mówi o miłości. Zawsze. Tyle, że raz używa słów łagodnych, a innym razem ostrych. Zawsze jednak mówi o miłości i realizacja miłości jest Jego celem. W Ewangelii przed chwilą odczytanej też mówi o miłości, tyle że o tzw. miłości wymagającej. O takiej miłości, która wie, że kompromis, porozumienie i pokojowe współżycie całych narodów i poszczególnych ludzi – choć pożądane – nie zawsze jest możliwe. Dziś Jezus mówi o takiej miłości, która wie, że zła nie wolno tolerować; że ze złem trzeba walczyć. Pokój, owszem, szczególnie w rodzinie, jest czymś wspaniałym i pożądanym, ale chrześcijanin za wzorem Jezusa nie zna pokoju za wszelką cenę. I dlatego Jezus mówi, że podziały mogą być nawet wśród najbliższych: „Ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”. Jezusowi chodzi o to, aby nie przymykać oczu na zło, którego dopuszczają się domownicy, ale aby z tym złem walczyć. Bo owszem, można sprzątać, zamiatając pod dywan, ale jaki będzie tego efekt na dłuższą metę? Tak, można nieraz dla tzw. „świętego spokoju” udawać, że właściwie nic złego się nie dzieje, gdy tak, czy inaczej ktoś lekceważy przykazania Boże lub kościelne, lecz czy zapewni to prawdziwy spokój? Ze złem trzeba walczyć w przeróżny sposób: upomnieniem, skarceniem, wskazaniem dobra, w zależności od sytuacji ostro postawiwszy sprawę lub delikatnie zachęcając. I wreszcie modlitwą, czyli wezwaniem Bożej pomocy do walki ze złem. Nieraz ten ostatni sposób jest najlepszy; najlepszy, bo samego Boga angażujemy w to upomnienie. Jego prosimy o pomoc.

Miłość mądra

Prawdziwa miłość, która ceni prawdę wyżej niż koniunkturę, wie, że nie zawsze układy i porozumienia służące pokojowi i zgodzie są zgodne z Bożym prawem i są chwile, gdy trzeba jak kard. Wyszyński uderzyć pięścią w stół i zawołać: Non possumus! Nie pozwalamy! Także w warunkach domowych, rodzinnych czy przyjacielskich. Niestety, niektórzy katolicy, jakby stosowali w życiu religijnym tę maksymę Woltera: „Nie zgadzam się z twoimi poglądami lub czynami, ale po kres moich dni będę bronił twego prawa do ich głoszenia i działania”. O ile można tę zasadę zaakceptować w polityce, to nigdy w życiu religijnym. Nie wolno być tolerancyjnym. Stawką bowiem nie jest pomyślność doczesna, ale wieczność: szczęśliwa albo tragiczna – tertium non datur. Tolerancja wyrażająca się w milczeniu, jak powiedział Gilbert Keith Chesterton – angielski katolicki pisarz i myśliciel, konwertyta – „jest cnotą ludzi bez przekonań”. A przecież katolik przekonania, pogląd na grzech ma! Tolerancja w sprawach wiary i moralności jest – jak to słusznie zauważył o. Jacek Woroniecki, dominikanin – „jednym ze źródeł tej wielkiej plagi społecznej naszych czasów, jaką jest bezkarność”. I świat, i nasze społeczeństwo, i każda rodzina, i nawet indywidualnie każdy z nas ma do wyboru tylko dwie drogi: drogę grzechu i drogę Ewangelii. Aut – aut. Albo – albo. Trzeciej drogi, jakby pośredniej – nie ma. Można być albo gorącym, albo zimnym. Wybrać muszą nie tylko ludzie, którzy stoją przed wyborem, ale także ci, którzy ten ich wybór obserwują. Na nich spoczywa obowiązek pouczenia, gdyby widzieli zły wybór – interwencji, której sposobów jest cała paleta. Trzeba podjąć interwencję także z tego względu, aby nie zgrzeszyć samemu. Aby nie popełnić tzw. grzechu cudzego. Tradycyjnie katechizmy katolickie wymieniają następujące grzechy cudze: 1. Radzić do grzechu. 2. Rozkazywać drugiemu grzeszyć. 3. Zezwalać na grzech drugiego. 4. Pobudzać do grzechu. 5. Pochwalać grzech drugiego. 6. Milczeć na grzech cudzy. 7. Nie karać grzechu. 8. Pomagać do grzechu. 9. Uniewinniać grzech cudzy. Wspólną rzeczą tych form jest to, że grzech drugiego nie zaistniałby bez udziału kogoś innego lub nie trwałby bez drugiej osoby. Miłość wymagająca, roztropnie interweniująca może pomóc nam w uniknięciu tych form grzechu cudzego. Pamiętajmy, że miłość – i o takiej miłości mówi dziś w Ewangelii Chrystus – jest wymagająca, a pokój można budować tylko na dobru, prawdzie i Bożym prawie, które się nie zmienia.